DZIEŃ 3 / DAY 3: CECI N’EST PAS LE FUTUR / RELACJA

fot. Maciej Zakrzewski

Obserwacja wczorajszego dnia na Półwiejskiej pozostawiła mnie na resztę wieczoru w stanie niemocy.  Z jednej strony wprawiające w niepokój symbole wojny i przemocy, z drugiej – zaskoczenie brakiem wielu słyszalnych reakcji społeczeństwa, które mogłyby zdradzić poczucie odpowiedzialności za pokojową przyszłość. Gdybym miał odtworzyć zapis wideo z archiwum własnej pamięci, przez większość pięciogodzinnego materiału ktoś złośliwie wciskałby na pilocie przycisk ‘mute’.

Chęć do dyskusji publiczność wyrażała wczoraj raczej sporadycznie. Najczęściej podchodzili do instalacji zdziwieni, chwilę później odchodząc . Niektórzy przystawali dłużej przy opisie pracy, próbowali zrozumieć więcej albo spojrzeć w oczy chłopca polerującego łuski nabojów. Kiedy wreszcie wzrok performera łączył się z parą oczu zza szklanej szyby, ich właściciel odchodził speszony. Za każdym razem, kiedy podnosiły się żaluzje gabloty, dało się zaobserwować jak zgromadzony wokół tłum – instynktownie robił dwa kroki w tył.

Czasami tylko zdarzało się, że ktoś chciał podzielić się kilkoma przemyśleniami. Pierwsze lody przełamała starsza pani, która początkowo nie chciała rozmawiać, ale kiedy zacząłem się wycofywać w stronę innych widzów sama zdecydowała się podjąć dyskusję. „Nasze złudne poczucie bezpieczeństwa jest bardzo niebezpieczne. Ludzie zachowują się tak jakby nie mieli świadomości tego, w jakiej sytuacji geopolitycznej się znajdujemy. Moi rodzice całe dzieciństwo opowiadali mi o wojnie, ale ludzie mają krótką pamięć i jak czegoś nie przeżyją, to wydaje im się to mało prawdopodobne i bardzo odległe. Myślą, że to tak naprawdę ich nie dotyczy”. Przez pół godziny współdzieliliśmy zaniepokojenie postawą bagatelizującą pokazywany obraz. Wspólnie zastanawialiśmy się z czego mogą wynikać komentarze, takie jak „Lepiej stąd chodźmy, bo jak się otworzy znowu to będzie strzelał”, „Wyjdzie jak wyczyści wszystkie naboje”. Ignorancja? Cynizm? Nieświadomość?

Inna pani, wskazując wnukowi na instalację, pouczała: „Zobacz, pan siedzi na broni i czyści za karę”. I nagle kolejny, mały przełom. Zareagowała młoda dziewczyna z widowni, upominając: „Nie wydaje mi się, że tak powinno się tłumaczyć sztukę dzieciom”. Pozwoliłem sobie ją zapytać o wrażenia – „Ten chłopak jest za duży według mnie. To nie jest dziecko na wojnie. A może ta przyszłość, o której tu mowa, wcale nie jest tak daleko? Może już niedługo będzie musiał walczyć?”. Wśród innych spostrzeżeń znalazły się te sformułowane przez niewielką grupę osób, które instynktownie zaczęły interpretować dzieło poprzez tytuł, odwołując się do obrazu Magritte’a („Ceci n’est pas une pipe” – „To  nie jest fajka”). Padło kilka słów o parajęzyku, funkcji reprezentacji i rozterki nad tym, czym jest lub nie jest przyszłość w „Ceci n’est pas le futur”. Jeden z widzów, którego twarz zapamiętałem z poprzednich dni, opowiadał o tym, że „prawdziwy spektakl dzieje się wśród publiczności”. „Reakcje są najciekawsze” – spointował.

Każda z przytoczonychwypowiedzi daje iskrę nadziei, utwierdzającą mnie w przekonwniu, że „komuś zależy”. Cały dzień powtarzałem sobie, że brak reakcjijest przecież także cenną informacją. Zacząłem nawet doszukiwać się znaczenia w liczbie robionych zdjęć przez przechodniów (zdjęcia łusek, zdjęcia instalacji, ale też liczne selfie), która to wydawała mi się znacznie większa niż w sobotę i niedzielę. Błądząc w meandrach interpretacji ludzkich zachowań, zastanawiałem się, czy spontaniczne fotografowanie jest sposobem na okazanie, że coś jest dla nas jako społeczeństwa istotne. Ta sekwencja gestów – złapanie za komórkę, kilka zdjęć, na niektórych ujęcie także autora zdjęcia jako świadka. Co później dzieje się z tymi zdjęciami? Czy są pokazywane przyjaciołom lub rodzinie po powrocie do domu? Udostępniane na Facebooku albo Instagramie? Z jakim opisem?

Jednak dopiero po odtworzeniu w pamięci wszystkich wspomnień z dnia doszedłem do wniosku, że potrzeba dużej odwagi do tego aby przyznać się do strachu. Może dzisiejsza publiczność odczuwała lęk przed niepewną przyszłością, niestabilną sytuacją polityczną na świecie i cisza była ich najgłośniejszą manifestacją troski? Przemysł rozrywkowy przyzwyczaił nas do pornografii wojny i jej szczególnej dynamiki – kultu agresji, żądzy wielkich podbojów, brutalnych obrazów manifestujących siłę i zwycięstwo. Tylko jak tutaj się utożsamić z brawurowym Jonem Snowem z „Gry o tron” albo z Iron Manem? W sytuacji zagrożenia bliżej nam do pozycji  bezbronnego dziecka, które mierzy się z chwytaniem za broń. Próba ekspresowej identyfikacji z chłopcem w kubiku, w tym przypadku obnaża tylko nasz strach i słabości. Zabijanie pozbawione historii o bohaterstwie to nic innego niż po prostu zabijanie. Może stąd to kłopotliwe milczenie?

Wojciech Wołocznik

English version:

Yesterday’s observations at Półwiejska Street left me, for the remainder of the night, feeling powerless and anxious. On one side of the ring of my recollections, there were symbols of war and violence, whilst on the other side there was shock from the lack of animated responses that would reveal the public’s sense of responsibility for a peaceful future. If I were to replay a video recording from the archives of my memory, it would have been as if someone was spitefully pressing “mute” during most of the five-hour footage. 

The audience showed willingness to discuss the installation only sporadically. Usually, they looked shocked as they approached the installation, and left it quite quickly, clearly disturbed and confused. Some spent a little more time reading the description and trying to understand it better or making eye contact with the boy polishing the bullet shells. But as soon as the performer’s gaze connected with a pair of eyes in front of the glass booth, their owner walked away flustered. Moreover, every time the roller shutters lifted, the crowd around the booth would take two steps back in almost perfect synchronicity.

Only once in a while, people wanted to share their reflections. The first to break the ice was an elderly woman. At first, she did not want to talk, but when I started moving towards other spectators, she finally decided to start a discussion. “Our illusory sense of security is very dangerous,” she said. “People behave as if they weren’t aware of the geopolitical situation we’re in. All my childhood, my parents told me about the war. But people have short memories and if they don’t experience something they think it’s quite unlikely and remote. They think that it doesn’t really apply to them.” During our thirty-minute conversation, the woman shared my concern about the dismissive approaches prevalent among those spectators who decided not to remain on “mute”. Together, we tried to determine the source of ignorant comments like “We better go. When it opens again, he’ll start shooting,” or “He’ll be out when he cleans all the bullets.”

Another woman pointed to the installation and told her grandson, “Look, the man is sitting on guns and cleaning them as punishment.” This caused another small turn. A young woman from the audience responded, “I don’t think that this is the right way to talk to children about art.” I asked her about her impressions, and she said: “In my opinion, the boy is too old. He is not a child at war. But maybe the future in question is not that far away. Maybe he’ll have to fight soon.” Among other observations were those made by a small group of people who instinctively interpreted the work based on its title and referred to Magritte’s painting, Ceci n’est pas une pipe. They mentioned paralanguage, the function of representation and the dilemma of what the future is and is not in Ceci n’est pas le futur. One of the spectators, whose face I remembered from previous days, talked about how “the real performance takes place among the audience,” and concluded, “The responses are what’s really interesting.”

Each of these opinions seemed to me like a spark of hope which showed me that someone cared. Throughout the day, I repeated to myself that no response was also valuable information. I even started to look for clues in the number of photos taken by passers-by (photos of bullet shells, the actual installation and quite a lot of selfies), which seemed much higher than on Saturday or Sunday. As I stumbled around the intricacies of human behaviour, I wondered if spontaneous photographing was not a way of showing that something was important to us as society. The small gestures: holding your phone and taking several shots, including shots of the photographer as a witness. What happened to the photos afterwards? Were they shown to friends or family members at home? Were they shared on Facebook or Instagram? How were they captioned?

It was not until I replayed all the recollections of the day in my memory that I started to think that it took great courage to admit fear. Perhaps today’s audience was beginning to fear their uncertain future and the unstable political situation in the world, and silence was the strongest manifestation of their concern. The entertainment industry has made us accustomed to the pornography of war: excessive dynamics, idolisation of aggression, great conquests, manifestation of power, victory. But how can we identify with the daring John Snow from Game of Thrones or with Iron Man when, in the face of danger, we are closer to a vulnerable child who struggles with wielding a gun? Any attempt to identify with the boy in the booth would only expose our fear and weakness. Killing without heroic tales is nothing more than killing, and hence, perhaps, the uncomfortable silence.

tłumaczenie: Marta Walkowiak